sobota, 7 kwietnia 2018

ELITA-KIERA CASS

ELITA-KIERA CASS


 
Niezależnie od tego, jak bardzo próbowałam nabrać dystansu, zależało mi na nim. Nie byłam gotowa, żeby o nim całkowicie zapomnieć.


Tytuł: Elita
Autor: Kiera Cass
Wydawnictwo: Jaguar

Rok wydania: 2014
Ilość stron: 328
Cena katalogowa: 37,90 zł


Jakiś czas temu recenzowałam dla Was Rywalki, czyli pierwszy tom kultowej serii, napisanej przez Kierę Kass. (Link dla tych, którzy przegapili :)) I jak wiecie, nie szczędziłam pochwał dla tej książki. Podczas mojego pierwszego maratonu czytelniczego, postanowiłam nadrobić dwie kolejne części, które już od dawna krzyczały do mnie z regału 'przeczytaj mnie!". Dziś więc opowiem Wam o moich spostrzeżeniach na temat Elity. 


Rywalizacja w drodze do korony przybrała ostry wymiar, z trzydziestu pięciu dziewcząt, które przybyły do pałacu, aby wziąć udział w eliminacjach, zostało jedynie sześć. 
America wciąż nie dopuszcza do siebie myśli, że miałaby stać się księżniczką jednak nie może zaprzeczać uczuciom do księcia Maxona, które zaczynają kiełkować w jej sercu.
Jednocześnie jej dawna miłość, Aspen Lager  nie daje łatwo o sobie zapomnieć, zwłaszcza od kiedy stał się gwardzistą w pałacu i co noc trzyma wartę pod drzwiami jej komnaty. 
Młody monarcha nie może w nieskończoność przeciągać podjęcia decyzji, jednak nie będąc pewnym uczuć swojej faworytki wciąż stara się zabiegać o sympatię pozostałych dziewcząt. 
Niepokorny gwardzista gotów jest zaryzykować swoją niedawno zdobytą pozycję społeczną, by skraść choć chwilę sam na sam ze swoją byłą dziewczyną, nie zważając na ryzyko, jakie niosą ich potajemne spotkania.  




Sama America niestety wciąż nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy pragnie dawnego życia u boku Aspena i swojej rodziny, o którym niegdyś tak bardzo marzyła, czy też chciałaby sięgnąć po koronę, która zdaje się być na wyciągnięcie ręki i zostać Pierwszą Córką Illei. 

I ... tak do samego końca książki. Druga część jest niesamowicie nudna i przegadana! Ciężko było mi uwierzyć, że wyszła spod ręki tej samej autorki! Przez cały czas czytamy o niezdecydowaniu głównej bohaterki. Trójkąt miłosny Maxon-America-Aspen całkowicie zdominował fabułę, przez co stała się niesamowicie nużąca i jednowymiarowa. 

Miłość była rodzajem cudownego strachu.


Nadal niewiele dowiadujemy się o pozostałych kandydatkach biorących udział w eliminacjach. Mam wrażenie, że autorka poświęciła im mniej uwagi niż w pierwszej części, co było sporym zaskoczeniem.
Przypuszczałam, że w Elicie poznamy bliżej finałową szóstkę. Nic bardziej mylnego! Na dobrą sprawę otrzymaliśmy jedynie obraz każdej z nich z punktu widzenia Ami. Nasza bohaterka na każdym kroku porównuje się z pozostałymi w pałacu dziewczętami pod kątem tego, czy byłaby lepszą królową niż one. Przypominam, że nadal utrzymuje, nawet przed samą sobą, że właściwie wcale nie chce nią być :)




Jeśli podobnie jak ja, liczyliście na rozwinięcie wątku o rebeliantach, to tu też czeka na Was rozczarowanie. Owszem, ataki na pałac nasilają się, jednak o buntownikach nadal wiemy jedynie tyle, że dzielą się na frakcje z Południa i Północy i że.. NADCHODZĄ! 
Wielka szkoda, że autorka w dalszym ciągu powstrzymywała się od rozwinięcia tematu rebeliantów. Uważam, że zmarnowała potencjał tego wątku. Z całą pewnością byłby fantastycznym kontrastem dla przemyśleń Americi związanych z podjęciem decyzji i co tu kryć, napędziłby akcję, która w tej części niestety kuleje. 

Być może kluczem do sukcesu jest zachowanie chłodnej głowy, kiedy inni wpadają w panikę.


Tym sposobem Kiera Cass wystawiła cierpliwość czytelnika na ogromną próbę, poświęcając CAŁĄ część jedynie wątkowi wyboru i to nie tyle ze strony księcia, co właśnie niezdecydowanej Ami. Uwierzcie mi, że w pewnym momencie miałam ochotę potrząsnąć naszą bohaterką wołając "HALO! Dziewczyno, obudź się!!" I nie mogło się to skończyć inaczej, panna Singer trafiła na moją listę najbardziej irytujących damskich postaci książkowych.




Gdybym pisała tę recenzję bezpośrednio po przeczytaniu Elity, z pewnością skończyłoby się jedynie na podzieleniu się z Wami frustracją, jaką we mnie wywołała. Aczkolwiek,  jak wspominałam Wam już na początku, trwał maraton czytelniczy, więc od razu sięgnęłam po kontynuację, czyli "Jedyną". Nie będę teraz zdradzać Wam co wydarzyło się dalej, gdyż jak obiecałam, każdej części poświęcę osobny post. Pozwoliło mi to jednak, spojrzeć na Elitę z nieco innej perspektywy i ocenić ją przez pryzmat dalszych wydarzeń. 

Ale jak miałam dokonać wyboru, skoro obie możliwości były równie dobre? 

Druga część Rywalek była więc, w mojej ocenie, zdecydowanie słabsza niż książka otwierająca serię. Było w niej stanowczo zbyt mało akcji a za wiele przemyśleń i wahania ze strony Americi. Wątki mające duży potencjał, zostały potraktowane bardzo powierzchownie.

Patrząc jednak na Elitę z perspektywy Jedynej, możemy ocenić ją łaskawiej. Określiłabym tę książkę jako zabieg budowania napięcia,  przed ostatecznymi wydarzeniami. Z punktu widzenia całości, ma to jak najbardziej sens. Na pierwszy rzut oka ta część wydaje się być słaba i niedopracowana. Polecam jednak wstrzymać się z opiniowaniem do momentu przeczytania Jedynej.  Daję słowo, że dopiero wtedy będziecie mogli właściwie  ocenić każdą z części.



Więcej oczywiście opowiem Wam w poście z recenzją Jedynej a tymczasem życzę powodzenia przy czytaniu Elity. Książkę, pomimo pozornego braku akcji, czyta się błyskawicznie. Sięgnijcie jednak do swoich pokładów cierpliwości i weźcie trzy głębokie wdechy, gdy Ami zacznie doprowadzać Was do szału. Obiecuję, że wybaczycie jej wszystko w trzeciej części. :)

BuziakiKobieta z Pasją.

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Jaguar. 


czwartek, 29 marca 2018

OKRUTNA PIEŚŃ-VICTORIA SCHWAB

OKRUTNA PIEŚŃ-VICTORIA SCHWAB
Tytuł: Okruta Pieśń
Autor: Victoria Schwab
Seria: Świat Verity
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 429
Cena katalogowa: 39,99 zł

"Dobry i zły to bezwartościowe słowa. Potworów nie interesują intencje czy ideały."



Ach..co to była za książka!
Okrutna pieśń autorstwa Victorii Schwab, na długo zajmie wysokie miejsce na mojej liście ulubionych książek. 
Powiem więcej! Mam wrażenie, że będzie w moim
TOP 10 NAJLEPSZYCH KSIĄŻEK 2018 ROKU!

Pomyślicie pewnie, że to zbyt odważne stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że ledwie zamknął się pierwszy kwartał wydawniczy, a przed nami jeszcze 3, które z pewnością przyniosą  nie jedną dobrą powieść!
Nie mogę nie przyznać Wam racji, ale nie mogę też zaprzeczyć, że jestem totalnie zachwycona Okrutną Pieśnią i niecierpliwie przebieram nogami w oczekiwaniu na kontynuację! :)

Pozwólcie więc, że przekonam Was do tego, aby przeczytać i być może, tak jak ja, pokochać tę niesamowitą książkę. 

Akcja rozgrywa się w Mieście Prawdy, które powstało na zgliszczach dawnej Ameryki, które dzieli się na dwa rywalizujące ze sobą terytoria-Północy i Południa.

"Ludzie to wyzyskiwacze. Wykorzystaj ich, zanim oni wykorzystają Ciebie."

Kate Harker jest córką człowieka, który twardą ręką sprawuje władzę w północnej części miasta. Nie obce są mu brutalność, zastraszanie i morderstwo a za złudne poczucie bezpieczeństwa, pobiera od mieszkańców haracz. Każdy kto ośmieli się zbuntować, czy to potwór czy człowiek, poznaje gorzki smak nieskończonej władzy i okrucieństwa wielkiego Harkera. 

August Flynn to potwór w ludzkiej skórze. Dosłownie. Należy do niemal mitycznego gatunku jakim są Sunajowie, na których temat krążą niezliczone legendy. Budzą  w ludziach strach, ze względu na otaczającą je potężną moc i jeszcze potężniejszy mrok. 






Kate pragnie za wszelką cenę udowodnić sobie i całemu światu, że jest godna nazwiska Harker. Ukrywa wszystkie uczucia i emocje za maską bezwzględności i okrucieństwa. Roztacza wokół siebie aurę grozy i czerpie przyjemność z przerażenia, jakie dostrzega na twarzach swoich rówieśników, gdy kroczy szkolnym korytarzem. 

August jest uosobieniem wrażliwości. Chce czynić świat lepszym, nie potrafi być obojętnym na krzywdę i zło wyrządzane innym. Chciałby zasilić oddziały OSFu i stanąć ramię w ramię z innymi żołnierzami, którzy powstrzymują Harkera i jego potwory po północnej stronie Szwu. 

"Jesteśmy najczarniejszym mrokiem, który stał się światłem."

Każde z nich dzięki swemu uporowi i nieustępliwości dopnie swego i osiągnie, w pewnym stopniu swój cel. Kate powróci do miasta prawdy, aby udowodnić, że nie musi żyć w ukryciu. Chce pokazać światu, że sama potrafi zapewnić sobie bezpieczeństwo, a każdy człowiek/potwór powinien czuć do niej szacunek. August opuści po raz pierwszy bezpieczne mury kwatery Flynnów, przekroczy Szew aby, pod pseudonimem wykonać swoją misję-poznać wszystkie słabe punkty Harkerów. 

I nie musicie przewracać oczami! Nie będzie tu kolejnego słodkiego wątku miłosnego, gdzie potężny, przystojny, mroczny potwór ratuje dziewczynę w opałach. :)
Za to, między innymi, tak pokochałam Okrutna Pieśń. Victoria Schwab genialnie wykreowała swoje postacie. Są nietuzinkowi, podobnie jak cała historia, z pewnością nie nazwiecie ich przewidywalnymi czy powtarzalnymi. Doskonale udowodniła, że można przedstawić zażyłość między dwojgiem nastolatków, bez wikłania między nimi miłości, dzięki temu mamy do czynienia z prawdziwym Urban Fantasy! W końcu książka z gatunku fantastyki, która nie chce na siłę być jednocześnie romansem. 
Oczywiście, to nie tak, że jestem całkowicie przeciwna romantyczności w fantastyce [ekhem Dwory ❤] ale dobrze jest czasem przeczytać coś innego.

Okrutna pieśń zaskoczyła mnie też swoim światem przedstawionym. Niesamowity klimat skłóconego miasta, będącego na granicy wojny. Rywalizacja, strategie wojenne, struktura podzielonej władzy i przerażonego społeczeństwa. Między tym wszystkim potwory siejące postrach i śmierć oraz garstka tych, którzy mają odwagę im się przeciwstawić. To wszystko sprawia, że czytelnik już od pierwszych stron wnika w złowieszczy klimat Miasta Prawdy i uwierzcie mi, tej książki nie chce się odkładać. 

"Muzyka była jak ostrze przecinające mrok."

No i oczywiście motyw muzyczny! Jak mogłabym o nim nie wspomnieć, skoro odgrywa on tak kluczową rolę w całej powieści. Książka podzielona jest na preludium, 4 wersy i elegię, Każde z nich rozpoczyna strona z grafiką  przedstawiającą struny i elfy, czyli charakterystyczne da skrzypiec otwory rezonansowe. Przy numerach stron umieszczone zostały mini skrzypce, co jest kolejnym smaczkiem w tej książce. Nie wiem, czy oryginał też tak wygląda, ponieważ posiadam jedynie polską wersję, ale tak czy siak plus dla wydawcy, książka prezentuje się świetnie. 
Nie zdradzę Wam dlaczego motyw muzyczny jest, aż tak kluczowy w tej powieści, ponieważ nie chcę zepsuć Wam niespodzianki. Jestem jednak przekonana, że będziecie nim zachwyceni tak samo jak ja :)





To jak? Kogo namówiłam do przeczytania Okrutnej pieśni? Odważycie się wejść do brutalnego świata gdzie granica między potworem a człowiekiem jest bardzo, bardzo cienka... 

Buziaki, Kobieta z Pasją.

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję wydawnictwu

sobota, 17 lutego 2018

SLAMMED-COLLEEN HOOVER

SLAMMED-COLLEEN HOOVER
Tytuł: Slammed
Autor: Coleen Hoover
Wydawnictwo: YA!
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 282
Cena katalogowa: 34,99 zł

Przed czymkolwiek byśmy uciekali, to coś jedzie razem z nami.Zostaje z nami, dopóki nie znajdziemy sposóbu by się z tym zmierzyć.




Książek Colleen Hoover nikomu nie trzeba przedstawiać. Niech podniesie rękę ten, kto nigdy nie słyszał o takich tytułach jak Confess, Maybe Someday czy Losing Hope. Autorka ma na swoim koncie wiele absolutnie wspaniałych historii, które zawsze widnieją na liście bestsellerów New York Timesa, co jest jak najbardziej zrozumiałe, gdyż Colleen jest mistrzynią romantycznych powieści New Adult. Od bardzo dawna chciałam przeczytać jej debiutancką serię Slammed, która w Polsce była wydana po raz pierwszy w 2014 roku ale niestety zdobycie jej nie było wcale takie proste. Na szczęście Wydawnictwo YA zadbało o wszystkich fanów amerykańskiej pisarki, wydając Pułapkę Uczuć, oraz 2 pozostałe części tej trylogii, w zuepłnie nowej odsłonie, robiąc nam tym samym fantastyczny prezent na walentynki! :)

Przez cały ten czas cię słuchałem. Słuchałem tej małej dziewczynki, tak pełnej życia. Tak bardzo oczarowanej życiem, które tak bardzo starało się ją załamać.

Slammed to jedna z tych książek, do której wracamy myślami jeszcze długo po skończonej lekturze.
Opowiada ona o miłości dwojga młodych ludzi, których życie jest o wiele bardziej skomplikowane niż powinno być, dla nastolatków będących w ich wieku. Każde z nich nosi w sercu ciężar straty bliskiej osoby, który odcisnął wyraźne piętno w ich postrzeganiu świata.  Potrzebują siebie nawzajem, bo nikt inny nie będzie w stanie zrozumieć kalejdoskopu uczuć, jaki ich przepełnia. Wydawać by się mogło, że to wspaniałe zrządzenie losu doprowadziło do ich spotkania i że od tego momentu już wszystko co złe będzie omijać ich szerokim łukiem. Niestety los bywa w równej mierze łaskawy co okrutny. Miłość Willa i Lake poddana zostanie wielu próbom, w obliczu których bohaterowie znajdą się w prawdziwej pułapce uczuć, w której na szali obok ich szczęścia będzie dobro ich najbliższych.




Fenomen popularności książek Colleen Hoover tkwi w tym, że są one napisane niezwykle prawdziwie. To historie, które mogłyby przydarzyć się każdemu z nas a czytelnik bez trudu identyfikuje się z uczuciami przelanymi na papier. Z całą pewnością nie jest to kolejna nijaka opowieść miłosna, bez wyraźnego charakteru, która wraz z innymi mdłymi historyjkami, trafia w naszej pamięci do szufladki opatrzonej etykietą NUDA.

Żałowanie do niczego nie prowadzi. To patrzenie w przeszłość, której nie można zmienić.

Książki Hoover czytam zawsze z zapartym tchem i nie inaczej było w przypadku Slammed. Słowo daję, kiedy sięgnęłam po nią  w wieczór poprzedzający walentynki, nie mogłam przestać czytać! Skończyłam ją jeszcze tego samego dnia i długo nie mogłam zasnąć, bo moje myśli nieustannie wracały do Willa i Lake. Z napisaniem dla Was tej recenzji postanowiłam wstrzymać się, dopóki nie opadną emocje, jakie Slammed we mnie wywołało. Powróciły wspomnienia uczuć, jakich sama doświadczyłam po stracie rodzica kiedy, podobnie jak głowni bohaterowie, byłam jeszcze nastolatką.

Kiedy umiera ktoś bliski, wspomnienia o nim sprawiają ból. Dopiero w piątym stadium żałoby myślenie o tej osobie zaczyna przynosić radość. Przestajemy wtedy myśleć o jej śmierci i przypominamy sobie wszystkie cudowne rzeczy z jej życia.





Dziś, kiedy już uporządkowałam swoje myśli na temat tej książki, mogę Wam powiedzieć tylko jedno, przeczytajcie ją, bo jest to naprawdę wartościowa lektura. W tej historii Colleen Hoover wzruszy Was do łez, nie raz złamie Wasze serca i wywoła niekontrolowany atak śmiechu, a kiedy już zejdziecie z tej szalonej kolejki uczuć będziecie, podobnie jak ja i tysiące osób na całym świecie, kochać tę książkę.

Buziaki, Kobieta z Pasją.

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu YA. 

niedziela, 11 lutego 2018

LEONIDY SPEKTRUM-NANNA FOSS

LEONIDY SPEKTRUM-NANNA FOSS
Tytuł: Leonidy 
Autor: Nanna Foss
Seria: Spektrum
Wydawnictwo: Driada
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 543
Cena katalogowa: 34,99 zł


Nie da się uniknąć odczuwania strachu, ale można uniknąć poddawania się jego rządom.



Znacie to uczucie, kiedy przewracacie kartkę w czytelniczym amoku, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, co teraz się wydarzy i boleśnie uświadamiacie sobie, że to już koniec książki? Pierwszą myślą, po otrząśnięciu się z niespodziewanego końca, było: "MUSZĘ przeczytać kontynuację! Najlepiej już teraz, natychmiast!".


Nie jest się słabym, jeśli się samemu ustanawia reguły. Gdy się zna odpowiedzi, ale samemu decyduje, kiedy je wypowiedzieć. Nie jest się słabym, gdy się człowiek kontroluje.

Leonidy to część pierwsza serii Spektrum, która swoją premierę miała pod koniec ubiegłego roku i z pewnością widzieliście choć jedno zdjęcie z nią na Instagramie. Nie dziwi mnie to ani odrobinę, gdyż wydana jest fantastycznie i bez wątpienia, należy do tych książek, które z dumą możemy prezentować na naszych regałach. Obecnie jest to jedyna część przetłumaczona na język polski z trzech, które ukazały się w Danii. Nie znalazłam niestety informacji, kiedy pozostałe dwie, będą miały premierę u nas, ale żywię nadzieję, że jeszcze w tym roku. Z kontekstu możemy wywnioskować, że części powstanie aż sześć i sądząc po wyglądzie trzech pierwszych, utworzą nam na biblioteczce zachwycającą tęczę, przyprawiając tym samym niejedną  okładkową srokę o stan euforii. :) 




Część pierwszą należy traktować jako wprowadzenie do całej historii. Autorka bardzo umiejętnie buduje napięcie, nie odkrywa wszystkich kart od razu. Pozwala czytelnikowi snuć domysły, w którym kierunku wszystko się potoczy. Jak tylko pojawia się nadzieja na odpowiedzi na nurtujące nas pytania, następuje zwrot akcji i dzieje się coś całkowicie niespodziewanego! Pod koniec powieści, wydarzenia nabierają szalonego tempa i wierzcie mi na słowo, nie będziecie w stanie odłożyć książki! Co najlepsze, a w zasadzie najgorsze, nieprędko dowiemy się jak sytuacja się rozwinie i jest to bardzo, bardzo frustrujące.





Fabuła opowiada o przygodach 6 nastolatków, którzy chodzą do tej samej szkoły. Nie myślcie, że jest to zgrana paczka przyjaciół, którzy kończą wzajemnie swoje zdania. W zasadzie sama nie wiem, jak oni ze sobą wytrzymują! Tworzą prawdziwą wybuchową mieszankę charakterów.

Czytelnik poznaje historię oczami Emilki, która choć jest szalenie mądra, woli nie wyróżniać się z tłumu. Najchętniej obserwuje wszystko z boku, rysując w swoim szkicowniku. Oczywiście wkrótce musi na dobre opuścić swoją strefę komfortu i ostatecznie porzucić bycie niewidzialną, za sprawą pewnego tajemniczego chłopaka, który pojawia się w jej śnie a następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, wchodzi do sali gdzie jej klasa aktualnie ma lekcje! :) 

Noa, bo o nim jest mowa, to typowy buntownik. Manifestuje swój upór wyglądem i stosunkiem do nauki i ludzi, co nieśmiałej i skrytej Emi wydaje się niejako abstrakcyjne. Wraz ze swoją siostrą Pi, przeprowadzili się z Australii i dołączyli do klasy głównej bohaterki. Oboje są niezwykle wyrazistymi  postaciami, mają silne charaktery i uwierzcie mi, oni nieźle namieszają! :)

Emi przyjaźni się z Albanem i Linusem, którzy są braćmi. Często nazywają siebie nerdami ale nie znoszą, gdy określa ich tak ktoś inny. Starszy z nich, Alban, jest niewidomy w wyniku przebytego w dzieciństwie zapalenia opon mózgowych a Linus  natomiast fascynuje się astrofizyką i wszystkim, co ma z nią jakiś związek. 

Szóstą postacią jest Adriana, klasowa prymuska, zarozumiała i skupiona wyłącznie na sobie egoistka, której głównym celem jest bycie zawsze lepszą od innych, NAJLEPSZĄ.

Być może istnieje granica, ile cierpienia tych, których kochamy, można zabsorbować, nie rozpadając się.


Cała historia na dobre zaczyna się, kiedy wspólnie przyjechali na miejsce wykładu poświęconego astrofizyce, o którym informacje znaleźli w internecie, a o którym rzekomy wykładowca Karl nie miał pojęcia i dla którego pojawienie się 6 nastolatków na progu domu było niemałym zaskoczeniem. 




Nie mogę Wam zdradzić niczego więcej, nie robiąc tym samym spoilerów. Tutaj wszystko, każdy najmniejszy szczegół, ma znaczenie! Bardzo dawno nie czytałam tak fantastycznie napisanej młodzieżówki! Fabuła jest bardzo przemyślana i nic nie dzieje się przypadkiem. Autorka po mistrzowsku zbudowała napięcie, zostawiając czytelnika z ogromnym apetytem na następną część. Nie zrażajcie się dużą ilością stron, tekst napisany jest dość dużą czcionką i czyta się błyskawicznie. Szczególnie, że ciężko się od tej książki oderwać!

Rzeczywistość potrafi piekielnie boleć. Ale można się nauczyć zagryzać w sobie ból.(...) Tak samo, jak można się nauczyć zagryzać w sobie strach. Jeśli się uwierzy, że można.

Przeczytajcie sami, naprawdę warto! Nie będziecie zawiedzeni, ale z pewnością będziecie jak ja przebierać nogami na myśl o przeczytaniu kontynuacji. :) 


Buziaki, Kobieta z Pasją.

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję 




piątek, 26 stycznia 2018

BULLET JOURNAL PLANER CZY NOTES?

BULLET JOURNAL PLANER CZY NOTES?


Planer czy notes? To pytanie wciąż wraca jak bumerang. Nurtuje ono nie tylko osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z tą formą planowania czasu, ale i doświadczonych w boju starych bujowych wyjadaczy. Często prosicie mnie o radę, na którą z opcji się zdecydować a moja odpowiedź od pewnego czasu brzmi: JEDNO I DRUGIE! :)
W tym krótkim poście rozwinę nieco ten temat. Opowiem Wam, co skłoniło mnie do rozbicia mojego BuJo, na planer i notes, oraz podzielę się swoimi doświadczeniami. Udowodnię Wam, że system hybrydowy, to nie taki straszny diabeł, jakim mógłby się wydawać. Dowiecie się też, który z planerów dostępnych na rynku, uważam za ten jeden najlepszy i dlaczego.


BULLET JOURNAL SYSTEM HYBRYDOWY

To nic innego, jak rozbicie BuJo na notes oraz segregator. Co przeniesiemy do planera, a co pozostanie w zeszycie, zależy jedynie od nas. Nie obowiązują tutaj żadne zasady a jedyne wytyczne, którymi należy się kierować, to nasze potrzeby i wygoda planowania. Najczęściej jednak przenosimy strony niekalendarzowe, czyli tzw. kolekcje, do których zaliczamy wszelkie listy [np lista przeczytanych książek], trackery długoterminowe [np year in pixels], strony informacyjne [np lista kontaktów] i tak dalej i tak dalej. Sama wybrałam właśnie takie rozwiązanie. Przeniosłam wszystkie kolekcje długoterminowe, te pracochłonne oraz te, których zwyczajnie nie chciało mi się przepisywać z każdym nowym notesem. 



DLACZEGO ZDECYDOWAŁAM SIĘ NA HYBRYDĘ

Znacie już mój Bullet Journal doskonale, więc z pewnością nie umknęło Waszej uwadze jak bardzo lubię tworzyć kolekcje. Prawie zawsze są mocno rozbudowane, pełne rysunków i często zajmują nawet więcej niż 2 strony. Przy tak dużej liczbie stron niekalendarzowych, moje notesy zapisuję w tempie ekspresowym. Jak wiecie, nie stosuję tygodniówek, a jeśli już to raczej sporadycznie. Opieram swój BuJo głównie na dniówkach, które są w dodatku, z uwagi na ich pamiętnikowy wymiar, bardzo obszerne. Planując w taki sposób, Leuchtturm liczący 249 stron wystarczał mi maksymalnie na 4 miesiące. Nie zrozumcie mnie źle, ja niesamowicie lubię rozpisywać nowy notes, jednak wolałabym robić to nieco rzadziej, powiedzmy co pół roku. Przeszkadzało mi też to, że niektóre kolekcje wyszły mi tak fajnie, że chciałabym aby służyły mi dłużej, jednak nie było to możliwe, gdyż i tak musiałam je zrobić od nowa w każdym nowym notesie. Postanowiłam, że dam szansę hybrydzie i przeniosę wszystkie kolekcje długoterminowe oraz te szczególnie pracochłonne do plannera, w Leuchtturmie natomiast zostaną strony kalendarzowe i listy krótkoterminowe.


POSZUKIWANIA IDEALNEGO PLANERA

Kiedy już zdecydowałam, że chcę spróbować planowania z planerem pojawiło się pytanie, który z dostępnych na rynku powinnam wybrać? Plannery z Aliexpress skreśliłam na starcie. Jakiś czas temu zakupiłam 2 sztuki, jeden w rozmiarze a6 i drugi w rozmiarze a5. Ten mniejszy, często był noszony w torebce, gdyż pełnił latem funkcję planera wakacyjnego i zdecydowanie nie zdał egzaminu. Rozwaliło się magnetyczne zapięcie, więc niestety już się nie zamyka. Bardzo też się powycierał na brzegach i stracił na atrakcyjności. Co do jego brata w większym rozmiarze, okazał się on kompletnie niepraktyczny. Metalowe ringi, na które wpinamy kartki, są bardzo, bardzo maleńkie, więc wkład musiałby liczyć maksymalnie ok 100 kartek, aby się tam zmieścił, co mijałoby się z celem. W końcu zależało mi, aby upchnąć tam jak najwięcej. Muszę też wspomnieć o ich najbardziej uciążliwej wadzie, OKROPNIE ŚMIERDZĄ! I nie pomogło tutaj nawet wietrzenie ich na balkonie. :)

Nie chciałam też zamawiać plannerów z zagranicy. Po rozczarowaniu tymi z Chin, bałam się, że wydam dużo pieniędzy na coś, co będę musiała zwrócić na własny koszt, gdy nie spełni moich oczekiwań, lub co gorsza męczyć się ze sprzedażą. To wszystko nie byłoby niemożliwe ale z pewnością czasochłonne, a ja przecież chciałam zaczynać już teraz, natychmiast! :)

I tym sposobem moja uwaga skierowała się w stronę Polskiego producenta planerów jakim jest Projekt Planer. Zrobiłam spore rozeznanie w ich ofercie, podpytałam o opinie wśród znajomych, którzy posiadali planery z tej firmy i wiecie co? Nie otrzymałam ani jednej negatywnej! A to czarno na białym pokazało, że wysoka jakość tych produktów nie jest tylko obietnicą bez pokrycia.
Stałam się posiadaczką różowego planera w rozmiarze a5, w którym jestem zakochana od chwili rozpakowania paczki. Gwarantuję Wam, że nie znajdziecie planera lepiej wykonanego. Jeśli tak jak ja, cenicie sobie wysoką jakość produktów, z których korzystacie na co dzień, nie będziecie rozczarowani. Segregator przychodzi do nas zapakowany w ładny bawełniany woreczek, który chroni go przed zabrudzeniami. Proste i efektywne rozwiązanie, które bardzo mnie ucieszyło. Ringi są odpowiednio duże, wchodzi na nie całkiem pokaźny plik kartek. Zapięcie trzyma odpowiednio mocno. Szwy wykonane są bardzo starannie, nie ma żadnych wystających nitek, wszystko jest idealnie proste. I oczywiście nie ma mowy, o żadnym przykrym zapachu! :)
Na zachętę dodam jeszcze, że już lada moment dostępne będą w bardzo rozbudowanej gamie kolorystycznej, w której z pewnością każdy z Was znajdzie coś dla siebie. Polecam Wam też obserwować ich konto na Instagramie, dzięki temu nie przegapicie żadnej promocji.




CZY JESTEM ZADOWOLONA Z SYSTEMU HYBRYDOWEGO?

Zdecydowanie! Obecnie kompletnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego wahałam się tak długo i nie wyobrażam już sobie pakować wszystkiego, co tylko chcę mieć zapisane, do jednego notesu!
Dzięki rozdzieleniu kolekcji i stron kalendarzowych, mam znacznie więcej miejsca, zarówno na te pierwsze, jak i te drugie, a przy tym mój obecny Leuchtturm z pewnością wystarczy mi na dłużej.
Jeśli pytacie mnie czy warto spróbować takiego rozwiązania, bez żadnych wątpliwości odpowiadam, że jak najbardziej, WARTO. Jeśli się Wam nie spodoba, nic nie stoi na przeszkodzie, aby powrócić do 'starego porządku' jednak jeszcze większa swoboda, jaką zapewnia nam system hybrydowy w Bullet Journalu, z pewnością przypadnie Wam do gustu i tak jak ja, nie będziecie chcieli z niego zrezygnować.

Pamiętajcie, Bullet Journal to system, który dopasowuje się do Was, NIGDY na odwrót! Kierujcie się swoimi potrzebami i nie zastanawiajcie się czy coś można, bo tutaj można WSZYSTKO!

Koniecznie napiszcie mi w komentarzach, czy zastanawiacie się nad opcją hybrydową, czy też już spróbowaliście. A może jednak wolicie mieć wszystko w jednym notesie? Z przyjemnością poczytam, jaką formę mają Wasze obecne BuJo. :)

Zachęcam Was też do obserwowania mnie na Instagramie, dzięki temu nie przegapicie żadnego postu. Znajdziecie tam jeszcze więcej inspiracji z mojego Bullet Journala, aktualizacje czytelnicze, nowości wydawnicze a nawet trochę prywaty :) Zapraszam Was serdecznie kobieta_z_pasja

Buziaki, Kobieta z Pasją.


piątek, 19 stycznia 2018

ROZKOSZ NIEUJARZMIONA-LARISSA IONE

 ROZKOSZ NIEUJARZMIONA-LARISSA IONE
Tytuł: Rozkosz Nieujarzmiona
Autor: Larissa Ione
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 406
Cena katalogowa: 35,90 zł

W ślad za nim podążało niebezpieczeństwo... podążało, bo nie miało odwagi wejść mu w drogę.





Sięgacie czasem po książki z gatunku paranormal romance?
Obecnie zdarza mi się to rzadziej, niż te kilka (naście) lat temu, kiedy jako nastolatka wprost zachłysnęłam się historiami o wampirach, wilkołakach i innych demonach. Co tu kryć, dałam się porwać fali popularności sagi Zmierzch Stephenii Mayer i nim się obejrzałam, półki uginały się pod ciężarem wampirycznych romansów. Pamiętam, że nie byłam w tym szaleństwie odosobniona, większość moich rówieśniczek wpadło w sidła romantycznych i tajemniczych stworzeń nocy.
Dziś wydaje mi się, że niektórzy ukrywają fakt, że czytali podobne książki, co najmniej jakby był to powód do wstydu. Osobiście nie zamierzam ukrywać mojej sympatii do tego gatunku, choć mój gust literacki, na przestrzeni lat, które upłynęły, znacznie się zmienił i rozwinął. Przyznaję, że nadal chętnie podczytuję paranormalne romanse, więc i takich recenzji możecie się na moim blogu spodziewać.

Jakiś czas temu, w moje ręce trafiły książki z serii Daemonica, wydanej w Polsce przez wydawnictwo Papierowy Księżyc w 2012 roku. Dziś opowiem Wam o swoich wrażeniach po przeczytaniu pierwszej części.



Akcja powieści toczy się wokół szpitala, ale nie byle jakiego przybytku leczącego chorych, bowiem mowa o szpitalu dla demonów. Tayla jest człowiekiem i należy do organizacji zrzeszającej ludzkich wojowników. Aegis, bo tak nazywa się stowarzyszenie, dla którego pracuje,  bez reszty poświęcają się chronieniu świata ludzi przed złem i istotami nadprzyrodzonymi. Podczas wykonywania jednej z misji, zostaje poważnie ranna, a odpowiedzialny za to jest pragnący zabijać demon Cruentus. Ironia losu sprawia, że  nieprzytomna zabójczyni demonów, trafia wprost do ich podziemnego świata a jej życie leży w rękach pewnego piekielnie przystojnego przedstawiciela tego gatunku.


Jeśli zamek Draculi pieprzył się kiedyś z jakimś szpitalem, to ten budynek z pewnością był jego czarcim pomiotem.


Obecność zabójczyni Aegis w tajnym szpitalu budzi niemały niepokój. Podczas gdy wszyscy jednogłośnie sugerują, aby natychmiast się jej pozbyć, zanim odzyska przytomność i ściągnie na nich niebezpieczeństwo, Eidolon postanawia uleczyć Taylę. Choć zdrowy rozsądek podpowiada mu, aby natychmiast ją zabić, jego demoniczny instynkt, każe mu ją posiąść. Nie ma się co dziwić, w końcu jest Seminusem, demonem zaprogramowanym na zaspakajanie kobiet, który, zaczyna tracić nad sobą panowanie. Jakby człowiek należący do Aegis przebywający w jego szpitalu był niewystarczającym zmartwieniem, ostatnia faza przemiany zbliża się nieubłaganie.

Lepiej zabierz rękę, jeśli nie chcesz, żebym zatrzymał samochód i wziął cię na tym fotelu.


Już sam tytuł sugeruje nam, że powieść przepełniona jest erotyzmem. Jeśli sceny seksu nie napawają Cię przerażeniem a wręcz zacierasz rączki na to kiedy wreszcie się pojawią, zdecydowanie ta seria przypadnie Ci do gustu. Nie ma złudzeń, że to relacja Tayli i Eidolona napędza cała akcję, ich wzajemny pociąg, odmienność gatunków i nienawiść, jaką do siebie żywią. Nie od dziś wiadomo, że zakazany owoc smakuje najlepiej :) Autorka napisała te sceny w sposób mistrzowski, nic więc dziwnego, że Daemonica stała się międzynarodowym bestsellerem. Powieść ocieka seksem, pobudza wyobraźnię i zostawia apetyt na więcej.



W połączeniu z ostrym dowcipem otrzymujemy seksowną, zabawną powieść, od której, gwarantuję nie sposób się oderwać.

- a poza tym... rany, koleś. prędzej wepchnąłbym fiuta w nieżyjącego od miesiąca trupa. - mogę się założyć, że już to robiłeś. - to eliminuje konieczność przytulania się po seksie. 


Jedyne, do czego MUSZĘ się przyczepić, bo nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała,  to okładka, która jest koszmarna. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś postanowił tak pokarać tę książkę taką szatą graficzną. Wygląda to niestety gorzej niż źle. Jednak, w myśl przysłowia mówiącego, że nie należy oceniać książki po okładce, przymknijcie oko na ten, okładkowy dramat i dajcie szansę treści.

Wdzięczna za wyspę pośrodku koszmarnego oceanu, w którym pływała, wtuliła się w jego objęcia i zastanawiała, jak długo jeszcze będzie stąpać po wodzie zanim utonie.


Książkę czytało się bardzo przyjemnie i uważam, że to obowiązkowa lektura dla wszystkich wielbicieli paranormal romance [tych ukrytych także :)]. Wypatrujcie niebawem recenzji drugiej części, Pragnienie wyzwolone, w której poznamy bliżej brata Eidolona, niepokornego Shade'a. :)

Buziaki, Kobieta z Pasją.

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc. 

środa, 10 stycznia 2018

My little porno-Łukasz Wojnarowski

My little porno-Łukasz Wojnarowski
Prawda Cię wyzwoli, ale najpierw nieźle wkurzy.
                                                                    -John Maxwell 





Tytuł: My little porno
Autor: Łukasz Wojnarowski
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 232
Cena katalogowa: 29 zł


My little porno Łukasza Wojnarowskiego to książka nietuzinkowa ,już sam jej tytuł jest kontrowersyjny i wzbudza zainteresowanie.
Prześmiewcza okładka przykuła moją uwagę podczas przeglądania zdjęć na Instagramie. 
Zostawiłam komentarz, bo nie byłabym sobą, gdybym przeszła obok takiej pozycji obojętnie i zapisałam w telefonie zrzut ekranu z zamysłem wpisania jej na moją niekończącą się listę książek, które chcę przeczytać.
Wymieniłam kilka wiadomości z Łukaszem, autorem owej historii, i tak oto książka znalazła się w moich rękach.

Z tylnej okładki wprost krzyczy do nas następujące zdanie:
"Opowieść o tym, jak  jeden krótki SMS może odmienić życie." 

które w zestawieniu z tytułem i zabawną okładką mnie kupiło. Prawdę mówiąc nie wczytywałam się nawet szczególnie w komentarze, krążące na temat  tej pozycji  w sieci, co jest do mnie nie podobne, gdyż mam w zwyczaju robić porządny rekonesans zanim sięgnę po daną lekturę. W końcu nie ma nic gorszego niż rozczarować się książką, która wydawała się być bardzo obiecująca
W tym przypadku wiedziałam, że MUSZĘ  przeczytać My little porno.


Książka napisana jest w formie dziennika, mamy więc do czynienia z narracją pierwszoosobową. Główny bohater, Tomasz Domagalski, wciąga nas w wir swoich pędzących w szalonym tempie myśli. Pokazuje nam jak postrzegają go jego bliscy, jednocześnie pozwalając zajrzeć za wysoki mur, którym odgrodził swoje uczucia od świata zewnętrznego.

Cała historia ma swój początek w krótkim SMS-ie, którego treść to, ni mniej ni więcej: My little porno. Tajemniczy nadawca, ukryty za podpisem Em, nie pozwala jednak łatwo o sobie zapomnieć. Skłania mężczyznę do odbycia podróży w głąb swoich wewnętrznych fortyfikacji, w miejsca, do których nie chce wracać, które myślał, że już na zawsze pozostawił daleko za sobą.




"Życie jest nieprzerwaną walką, nad którą nigdy nie mamy i nie będziemy mieli kontroli. Myśląc, że jest inaczej, żyjemy jedynie w iluzji. Czasem pięknej, ale zawsze w iluzji."

Dokąd zaprowadzi go ta nierówna gra i jak wpłynie to na jego poczucie własnej tożsamości musicie przekonać się sami, sięgając po tę pełną sarkastycznego humoru książkę.

Nie oczekujcie romantycznych opisów miłości, pretendujących do kolejnej ckliwej komedii romantycznej, którymi kina torturują nas z okazji zbliżających się walentynek. Jeśli liczycie na wzniosłe opisy aktów miłosnych, to czeka Was ogromne rozczarowanie.

"Skurwysyn jakich mało. Szef wszystkich szefów.Podstarzały lowelas, który na widok każdej laski ślini się niczym prawiczek oglądający  pierwszego w życiu pornosa. Żadnej nie przepuści, to jeden z tych facetów, którzy ruchają wszystko, co się rusza,  byleby miało dziurę."

My little porno to brzydka książka, napisana językiem wulgarnym, miejscami bardzo sarkastycznym. Autor prowokuje, rozśmiesza i mimo wszystko skłania do chwili refleksji . Łukasz Wojnarowski  w swojej powieści przedstawia nam życie młodego człowieka, bez niepotrzebnego ubierania go w ładne opisy.

Książkę czyta się błyskawicznie, zdecydowanie jest to lektura na jeden wieczór z kieliszkiem ulubionego wina. Niewątpliwie jest to ten rodzaj powieści, która nie każdemu przypadnie do gustu. Zapewne sporo osób skreśli ją z uwagi na bezpośredni język, czy oczywistą prowokację.
Same dialogi mogłyby być lepsze. Miejscami nie wnoszą do historii zupełnie nic, czasami są przydługie i po prostu nudne. Mogłyby być też nieco bardziej autentyczne, gdyż zarówno na tle narracji, jak i stylu powieści  wypadają dość sztucznie.




Polecam jednak dać tej książce szansę. W mojej ocenie, My little porno to w gruncie rzeczy całkiem udany debiut literacki. I nie ukrywam, że chciałabym przeczytać kolejne książki tego autora.

Buziaki, Kobieta z Pasją.


Za możliwość przeczytania książki, dziękuję autorowi-Łukaszowi Wojnarowskiemu.
Copyright © 2016 Kobieta z pasją , Blogger